Jeżyce POZnań

Znane kobiety na jeżyckim muralu

kobiecy mural na jezycach  Foto: materiały prasowe

Pięć wspaniałych kobiet, pięć życiorysów i jedno miejsce na mapie Poznania. Pisarka, poetka, artystka, misjonarka i pielęgniarka. Co je łączy? Poznańskie Jeżyce.

„Dokta” przy Miłej wspominała ratowanie życia w Afryce, „Awana” wciąż ratowała je przy Kochanowskiego, jedna Krystyna odkrywała swój potencjał w szkole przy Słowackiego, a druga – przy Dąbrowskiego bawiła do łez, zaś „Iłła” – zerkając na Gajową – opowiadała prozę życia przy pomocy poezji. Jedne były tu tylko na jakiś czas, inne nie wyobrażały sobie przebywania gdzie indziej. Dlatego właśnie tu, na Jeżycach powstał społeczny mural znanych kobiet związanych z tą dzielnicą.

To była oddolna inicjatywa mieszkańców, której celem początkowo była poprawa estetyki blaszanego płotu przy ul. Dąbrowskiego.

Pomyślałam, by kawałek po kawałku zacząć zmieniać naszą dzielnicę”– mówi inicjatorka akcji i mieszkanka Jeżyc, Katarzyna Lesińska – Nie miałam fundacji, wsparcia finansowego, jedynie (albo i aż) zapał do działania oraz grupę lokalnych mieszkańców, zrzeszonych na popularnym portalu społecznościowym. Zapytałam co chcieliby zmienić w okolicy, a kiedy Sebastian Dulniawka – jeden z mieszkańców – wspomniał o brzydkim płocie niedaleko rynku jeżyckiego, postanowiłam zrealizować ten pomysł.

Pozornie prosta sprawa okazała się skomplikowanym procesem, który trwał 5 lat.

Użytkownicy wskazywali różne propozycje udekorowania ogrodzenia, ale 2018 rok był Rokiem Kobiet, dlatego ostatecznie wybór padł właśnie na ten motyw, a pierwszy projekt przygotował Jakub Chrzanowski z todos. architekci. W wyborze poszczególnych bohaterek
także pomagali sąsiedzi. Nie wszystkie ostatecznie mogły się pojawić na muralu z uwagi na prawa do wizerunku. Dotarcie do pań lub ich spadkobierców było sporym wyzwaniem – wspomina organizatorka akcji – Kiedy ruszyła społeczna zbiórka środków, okazało się że ogrodzenie, które chcieliśmy odczarować, zostało – wraz z przyległym terenem – sprzedane firmie deweloperskiej. Musiałam zatem poszukać innego miejsca, co zajęło kolejne miesiące, które zmieniły się w lata. Ostatecznie dotarłam do Spółdzielni Mieszkaniowej Lokatorsko-Własnościowej „Jeżyce”, która bardzo przychylnie oceniła ten projekt. Tym samym społeczna idea znalazła nowe miejsce – przy ul. Gajowej, zaledwie kilkadziesiąt metrów od dawnego mieszkania jednej z bohaterek – dodaje Lesińska. – Dalszy postęp projektu skomplikowała sytuacja na świecie. Kiedy nastała pandemia, wszystko wyhamowało. Na szczęście na mojej drodze spotkałam wspaniałe osoby, które wsparły tę inicjatywę, aby kobiecy mural w końcu mógł stać się faktem.

Finalną wersję muralu zaprojektowała Dorota Piechocińska, a na budynek przeniosła go grupa MUR·ALL. Na ilustracji znajdują się wizerunki: misjonarki Wandy „Dokty” Błeńskiej, pisarki Kazimiery „Iłły” Iłłakowiczówny, pisarki Krystyny Kofty, aktorki Krystyny Feldman i pielęgniarki-uczestniczki Poznańskiego Czerwca ‘56 Aleksandry „Awany” Banasiak. Inicjatywa powstała częściowo ze środków
zebranych od mieszkańców miasta za pośrednictwem portalu pomagam.pl oraz dzięki wsparciu sponsorów: firmy RAKO, restauracji IT oraz Constructa Plus.

Dlaczego właśnie ONE? Poznajcie ich jeżyckie historie…

Od „mojej małej ojczyzny” do „kołchozu”

„Jeżyce to moja mała ojczyzna. Ślady poznańskich Jeżyc przewijają się przez całą moją twórczość. Są w każdej książce, cieszą i smucą” – pisze felietonistka Krystyna Kofta. Mieszkała przy ul. Sienkiewicza, a jej podstawówką była charakterystyczna szkoła z czerwonej cegły przy ul. Słowackiego. „W niszy św. Jerzy niezmordowanie walczył ze smokiem. Ojciec twierdził, że smok to komuna. Ta szkoła dała mi
wsparcie, w postaci świetnej polonistki zwanej pieszczotliwie Kostusią. To ona przyszła do mojego ojca i powiedziała: „Musi pan córkę kształcić, ma talent, nie wolno tego zmarnować”, a czasy były ciężkie, biedne, panował patriarchat i na studia posyłało się synów”. Pisarka wspomina sklep papierniczy przy ul. Wawrzyniaka, lody w kultowej „Hanusi” przy ul. Żurawiej i wyprawy na rynek jeżycki, gdzie kupowała „najmniejsze warzywa i owoce, bo według matki mają najwięcej smaku”. „Kształtowało mnie także podwórko u zbiegu ulic Sienkiewicza i Asnyka. Tu nawiązywałam przyjaźnie, uczyłam się wrażliwości na innych, taka umiejętność zostaje na całe życie” – dodaje autorka.

Kiedy mała Krysinka zawierała pierwsze koleżeńskie znajomości, swojego miejsca na Jeżycach postanowiła poszukać znana tłumaczka, poetka i niegdyś sekretarka Marszałka Józefa Piłsudskiego – Kazimiera Iłłakowiczówna. Być może nawet mijały się spacerując po okolicy, gdyż „Iłła” zamieszkała przy ul. Gajowej (prostopadłej do ul. Sienkiewicza). W „ciemnawym pokoiku długawym jak kiszka”, znajdującym się w kamienicy pod numerem 10, żyła dość ascetycznie. „Umeblowanie pokoiku żywo przypominało wnętrza izdebek pań ziemianek podczas okupacji: ciasne, zatłoczone do ostateczności, z wąskim łóżkiem zakrytym kilimem czy kocem – ot stan przejściowy, tymczasowość, bez nadziei na rychłą odmianę, ascetyczne ubóstwo” – pisała o mieszkaniu Iłły Joanna Kulmowa. Specyficzny
charakter Kazimiery dał się zresztą szybko poznać innym mieszkańcom, kiedy pisarka zarządziła regulamin korzystania ze wspólnej łazienki, który podpisała „Komisja Usprawniania Form Współżycia w Mieszkaniach Zagęszczonych”. Przez długi czas po powrocie z wojennej emigracji nie miała zastawy stołowej, tylko jeden kubek, głównie dla pewnego biskupa, który ją niekiedy odwiedzał. „Sama używa kubka blaszanego, a kiedy przychodzą goście i naczyń brakuje, pije z przystosowanej do tego puszki. Realizuje w ten sposób arystokratyczną zasadę, że prawdziwa dama odnajduje się w każdej sytuacji” – czytamy w książce „Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłłakowiczównie” autorstwa Joanny Kuciel-Frydryszak. Mimo wszystko poetka lubiła to jeżyckie mieszkanie, czasem w listach nazywała je
domem, a innym razem kołchozem.

Być może, gdy Kazimiera wyruszała z Jeżyc do Biblioteki Uniwersyteckiej, mijała się z dwudziestojednoletnią Aleksandrą Banasiak, która na początku lat 50. rozpoczęła pracę na stanowisku młodszej pielęgniarki w Szpitalu Miejskim nr 2, któremu później nadano imię Franciszka Raszei. Młoda dziewczyna nie miała daleko do pracy, ponieważ mieszkała na trzecim piętrze tego szpitala. Okna jej niewielkiego pokoju wychodziły na ul. Mickiewicza. „Obok mieszkały jeszcze moje dwie koleżanki z pracy, jedna pracowała na oddziale wewnętrznym, druga na kardiologii” – wspomina. „Ja pracowałam wtedy na chirurgii, a kiedy miałam czas wolny to często chodziłam na
spacery po osiedlu”. Swoje kroki regularnie kierowała m.in. na rynek jeżycki, gdzie robiła zakupy. „Zawsze kupowałam jakieś kwiatki, najczęściej były to róże albo goździki” – śmieje się Awana. „Kiedy przyjeżdżała moja siostra, chodziłyśmy w pobliżu do kawiarenki przy rynku, gdzie zamawiałyśmy ciasto z kremem albo z owocową galaretką, albo brałyśmy je na wynos. Średnio raz w miesiącu
odwiedzałam tez Stare ZOO przy Gajowej, ale wszystko było tak zabezpieczone, że nie mogłam dotknąć tych zwierząt, np. małpek” – żałuje. Aleksandra w latach 70. wyprowadziła się do własnego mieszkania na poznańskich Winogradach, ale w szpitalu przy ul. Mickiewicza 2 pracowała aż do emerytury.

W czasie kiedy ona pomagała operowanym pacjentom, kilkaset metrów dalej spokojnym krokiem zmierzała do swojej pracy Krystyna Feldman. Choć w Poznaniu na stałe zamieszkała jeszcze w latach 70. to dopiero od 1983 r. regularnie odwiedzała Jeżyce jako aktorka Teatru Nowego przy ul. Dąbrowskiego 5. „Jak w teatrze była próba, to ciocia docierała już na godzinę przed tą próbą, a kiedy
grano spektakl to była w pracy aż dwie godziny przed jego rozpoczęciem” – wspomina jej bratanek, Christophe Feldmann. „To była stara szkoła według takiej austriackiej maksymy, że tajemnica punktualności leży w nadpunktualności. Ciocia tego zawsze wymagała od siebie, ale – co gorsze – także od innych” – śmieje się Feldi, który czasem podczas pobytu w Poznaniu spędzał z ciocią dodatkowy czas w teatrze. „Zostawała też po spektaklach. Wtedy było dzielenie się wrażeniami, analizy, towarzyskie pogaduszki, a zatem trwało to co najmniej drugie tyle” – dodaje. Na Jeżycach spędzała przez to mnóstwo czasu: „Ciocia w domu na os. Armii Krajowej była raczej gościem. Zdaje
się, że jej samej nie zawsze się udawało, żeby siebie tam zastać” – referuje bratanek. Kiedy wspólnie wybierali się na spacer po okolicy, zawsze robili przystanki na rozmowy z osobami, które zaczepiały aktorkę na ulicy. „Potem jak się pytaliśmy kto to był, to ciocia mówiła, że właśnie chciała nas o to samo zapytać, bo też nie wiedziała”. Spotkaniom tym zawsze towarzyszyła sympatia i życzliwość – z obu stron. „Bardzo często podkreślała, że kocha Poznań. Uwielbiała tę poznańską rzetelność. Lubiła ten wielkopolski patriotyzm, taki nie przelewający się w niepotrzebnych deklaracjach, ale szczery i solidny. Teatr Nowy był dla cioci drugim domem” – dodaje Christophe.

Kiedy Krystyna szykowała się do próby, w tramwaju przejeżdżającym koło Teatru Nowego mogła siedzieć Wanda Błeńska. Jeżyce stały się dla misjonarki domem w latach 90. W 1934 r. skończyła Wydział Lekarski Uniwersytetu Poznańskiego, potem pracowała w różnych szpitalach w kraju, a na początku lat 50. wyjechała do Ugandy. Tam przez ponad 40 lat leczyła chorych na trąd i inne choroby tropikalne. Kiedy z powrotem wróciła do kraju, zamieszkała wraz z opiekunką przy ul. Miłej. Nawet wtedy nie myślała o błogim odpoczynku na emeryturze. Jeździła z wykładami do Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie albo spotykała się z ludźmi w szkołach i duszpasterstwach, gdzie opowiadała o swojej lekarskiej misji.

Kiedy po śmierci pani Błeńskiej rozmawiałam z jej opiekunką o muralu, twierdziła, że Wanda była bardzo skromna i nie w głowie były jej zaszczyty czy różne formy upamiętniania. Przyznała, że jej podopieczna była przy tym bardzo pogodną osobą, dlatego powinnam wybrać jakieś zdjęcie, na którym misjonarka jest uśmiechnięta. I tak zrobiłam – podsumowuje inicjatorka muralu, Katarzyna Lesińska.

„Rozstrzelano moje serce w Poznaniu” Niektóre z bohaterek były niedaleko, kiedy w 1956 roku na Jeżycach rozegrały się Wypadki Czerwcowe. Naocznym świadkiem tej tragedii była Aleksandra Banasiak. Miała tego dnia wolne i początkowo nawet wzięła udział w manifestacji na placu Adama Mickiewicza, ale kiedy wróciła do przyszpitalnego mieszkania, zaczęły padać strzały. Kiedy zza okna zobaczyła pierwszych rannych, ruszyła im na pomoc. „W jakiś dziwny sposób byłam przekonana, że nic mi się nie może zdarzyć, bo byłam ubrana w biały czepek pielęgniarski, miałam biały fartuch, biały kołnierz, białe mankiety i szary mundur” – mówi siostra Awana. „Recytowałam sobie w głowie hymn pielęgniarek ‘My nie chcemy, ni wojen, ni bojów. Dość krwi bratniej i ofiar faszyzmu. My jesteśmy siostrami pokoju. Strażniczkami [Służyć chcemy – w oryginale] idei humanizmu’ i wybiegałam po tych ludzi. Niektórych z nich już nie dało się uratować. To był dramat, na korytarzu rozpaczające matki, lekarze operujący ludzi w popłochu i my z koleżanką wybiegające na ulice, żeby pomagać kolejnym osobom. Zostałam wtedy draśnięta w rękę jakąś zbłąkaną kulą” – wspomina pani Banasiak. „W pewnym momencie poszłam do mojego pokoju zmienić fartuch. Był tam mój tata, który pod koniec czerwca przyjechał z bratem na nabór do szkoły geodezyjnej. Zastawił mi drzwi swoim ciałem i mówił żebym już nie wychodziła, ale ja czułam, że muszę iść udzielać pomocy rannym i taka jest moja powinność. Jednym z poszkodowanych był niespełna dwudziestoletni chłopak postrzelony w brzuch. Zabrałam go do sali operacyjnej, a kiedy [dr Józef] Granatowicz go operował, ostrzelano salę operacyjną od strony ul. Poznańskiej. Wszyscy się schylili, ale po chwili wrócili do pracy. Niestety chłopaka nie udało się uratować”. „Pracowałam cały dzień, aż do godziny policyjnej” – przyznaje Awana. „W dni po czwartkowych wydarzeniach polecono mi wyjechać z Poznania i tak też zrobiłam. W domu rodzinnym w Dobieszczyźnie była okazja do świętowania, bo mój tatuś Leon obchodził imieniny. Niestety około 14:00 pod budynek zajechał milicyjny gazik, który zabrał mnie na Kochanowskiego na przesłuchanie. Wiedziałam, że powinnam mówić, że nic nie wiem, dlatego uparcie przekonywałam ich: ‘Słuchajcie, przecież ja cały czas pracowałam. Ja nie mogę powiedzieć jak to było, kto co robił’. Przesłuchiwali mnie do wieczora do około 21:00”.

Tych najpoważniejszych obrażeń nie widziała na szczęście trzynastoletnia Krystyna Kofta. „Na wspomnianym podwórku u zbiegu ulic Sienkiewicza i Asnyka odebrałam poważne lekcje wychowania obywatelskiego, zwłaszcza podczas gorącego czerwca 1956 roku, gdy z nadzieją ale też lękiem śledziliśmy potężne protesty robotnicze” – wspomina. „Biegaliśmy na Kochanowskiego, patrzyliśmy na marsz robotników idących w olbrzymim nigdy wcześniej nie widzianym pochodzie. Poświęciłam tym czasom powieść WIÓRY – wtedy, tu na Jeżycach dowiedzieliśmy się czym może być wolność”. Wydarzenia Czarnego Czwartku ominęły z kolei Kazimierę Iłłakowiczównę, która była w tym czasie w Sopocie. Swoim zwyczajem wyjeżdżała z Poznania na okres targów, żeby uniknąć zamieszania związanego z organizacją tych wydarzeń. Do stolicy Wielkopolski wróciła 3 lipca 1956 r., a w liście do siostry relacjonowała „Wśród znajomych nie ma wcale zabitych, w mieszkaniu u nas żadnych kul”. Dzień później napisała wiersz „Rozstrzelano moje serce w Poznaniu”, a zaczynały go słowa: „Chciałam o kulturze napisać / naprawdę inteligentnie, / lecz zaczęły kule świstać / i szyby dygotać i pękać”. Początkowo cenzura nie chciała zezwolić na publikację tekstu, ponieważ w treści poetka zwracała uwagę na wątpliwe „osiągnięcia” władzy w trakcie dwunastu lat po II wojnie światowej. Po korekcie ostatecznie wiersz opublikowano w szczecińskim tygodniku „Ziemia i morze”, a dopiero po upływie
ćwierć wieku (!) – w lokalnym Głosie Wielkopolskim. Ostatecznie fragment tekstu znalazł się także na pamiątkowej tablicy poświęconej protestującym tego dnia pracownikom Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego, którego siedzibę przy ul. Gajowej Iłła widziała z okna mieszkania.

Lecz zbryzgano mózgiem bruk
I bruk się wzdyma powoli.
Krew nie płynie już, już tylko skrzep...
Rozstrzelano moje serce w Poznaniu”.

Jeżycka puenta

Początkowo mural miał po prostu przykryć brzydki płot, a stał się pretekstem do prześledzenia osobistych wspomnień bohaterek związanych z Jeżycami.

Aby poskładać te herstorie, z bohaterkami i ich spadkobiercami wymieniłam dziesiątki maili, mnóstwo tradycyjnych listów, a nasze rozmowy telefoniczne liczę w godzinach. Chciałam też pokazać, że zmiany w swoim otoczeniu może robić każdy. Nie zawsze musimy czekać i wskazywać palcem, aby inni coś poprawili. Tu, wspólnymi jeżyckimi (i nie tylko) staraniami, mieszkańcy odmienili skrawek swojego otoczenia. I to jest chyba ten rodzaj patriotyzmu, który lubiła pani Krystyna Feldman – dodaje Katarzyna Lesińska.

W 2023 roku:

  • przypada 40 rocznica śmierci Kazimiery Iłłakowiczówny,
  • mija 40 lat od kiedy Krystyna Feldman rozpoczęła pracę w Teatrze Nowym w Poznaniu,
  • obchodzimy 70 rocznicę utworzenia Szpitala Miejskiego nr 2 (potem Szpitala im. Franciszka Raszei w Poznaniu),
  • mija 30 lat od kiedy Wanda Błeńska wróciła do Polski i osiedliła się w Poznaniu.

Społeczny mural nie powstałby gdyby nie:

  • Autor pomysłu pomalowania płotu przy ul. Dąbrowskiego: Sebastian Dulniawka
  • Inicjatorka i koordynatorka akcji: Katarzyna Lesińska
  • Autorzy pomysłu na zawartość muralu: społeczność nieistniejącej już internetowej grupy jeżyckiej
  • Autor pierwszej koncepcji muralu/mecenas: Jakub Chrzanowski (todos. architekci)
  • Autorka finalnego projektu: Dorota Piechocińska (Ilustradora)
  • Realizatorki muralu: Konstancja Bartoszewska, Julia Ciesielczyk, Kinga Wika, koordynator: Dominik Dziedzina (MUR·ALL studio)
  • Właściciel obiektu: Spółdzielnia Mieszkaniowa Lokatorsko-Własnościowa „Jeżyce”
  • Sponsorzy muralu: RAKO, restauracja IT, Constructa Plus
sciana przy gajowej - przed malowaniem Foto: materiały prasowe
Użyte w artykule zdjęcia: materiały prasowe

Dodaj komentarz

kliknij by dodać komentarz