K U L T U R A

„Manon” triumfuje w Teatrze Wielkim w Poznaniu

Manon Lescaut  Foto: materiały prasowe / Bartek Barczyk

W 1889 roku Puccini mógł mieć poważne wątpliwości co do swojego przyszłego sukcesu jako kompozytor operowy. Premiera “Edgara” spotkała się z chłodnym odbiorem, a po kilku przedstawieniach opera zniknęła z repertuaru. Jednak cztery lata później, gdy świat usłyszał “Manon Lescaut”, publiczność zakochała się w tym dziele. Opera ta opowiada o skomplikowanych relacjach, trudnych wyborach i miłości, a muzyka zachwyca od pierwszego taktu swoim bogactwem brzmienia, wciągając bez reszty w dramatyczną historię o mrocznych zakamarkach ludzkiej duszy. W premierowym spektaklu na poznańskiej scenie, w roli tytułowej wystąpiła Iwona Sobotka, a towarzyszył jej Dominik Sutowicz jako Des Grieux. Było to pierwsze wykonanie tego dzieła w ponad 100-letniej historii poznańskiej opery.

Każda emocja jest aktorką: może widnieć na afiszach lub być pierwszoplanowa w gestach staje się najwierniejszą kochanką – jeśli podarujesz jej teatr własnych pragnień i zaprosisz do niego jakby był domem, w którym się budzisz, a niekiedy i przebudzasz.
Jednym słowem przeżyjesz premierę przeżyć, o których nie śmiałbyś pomyśleć, że mogą zaistnieć w takim wymiarze.
Taką premierę świętowaliśmy w Teatrze Wielkim w Poznaniu w wykonaniu artystów Gmachu pod Pegazem, zadziwiła, zachwyciła i wzruszyła.

Nie każdy mógł się w niej zakochać, bo to bohaterka z charakterem żyjąca w opowieści rozpiętej między nadmiarem i brakiem, miłością,
a sprzedaniem jej wartości dla luksusu. Tak, „bohaterka” – biorąc od uwagę libretto jak i jego przeniesienie na scenę Teatru Wielkiego w
Poznaniu. Tytułowa kreacja (na premierze Iwona Sobotka) – głównie dla tych, którzy wcześniej nie znali Manon, niosła w sobie to, co można uznać za wzór wczucia się w emocje, ich dawkowania i wyostrzania w takich momentach, aby skutecznie budować dramatyzm
i przekonać publiczność do tego, że prawda sceny może być prawdą życia.

W rozmowie z artystami potwierdziły się przypuszczenia, że ta opera, choć piękna (może właśnie dlatego, że piękna), od strony wykonawczej, niesie wiele warsztatowych niuansów i zagadek. Te zaś – po ich odgadnięciu, dają pole do pokazania wokalnych możliwości aktorskich i stricte śpiewaczych – solowych i wielogłosowych. W naszym przypadku po raz kolejny – trzymając się konwencji tak lubianej przez operę metafory – w punkt i w kontrapunkt oczekiwań (bądź ich nienasycenia) wpisał się chór zawodowy Teatru Wielkiego, którego brzmienie harmonizował chór przyoperowy. I ta niezastąpiona Orkiestra Teatru Wielkiego w Poznaniu.

Spektrum uniwersalnego spojrzenia na tę operę, podkreśla już to, że nad librettem pracowało aż siedem osób: Ruggero Leoncavallo, Marco Praga, Giuseppe Giacosa, Domenico Oliva, Luigi Illica, a także sam kompozytor – Giacomo Puccini oraz jego wydawca, Giulio
Ricordi. Co ciekawe, przypadek ten był na tyle oryginalny (również w kontekście treści opery), iż zadecydowano, aby nie umieszczać żadnego nazwiska na stronie tytułowej partytury. Siódemka może i jest szczęśliwą liczbą, jednak szczęścia tytułowej bohaterce nie
przyniosła, tylko podkreśliła w jeszcze bardziej sugestywny sposób jej złożony i niełatwy charakter. W gronie realizatorów znaleźli się: Marco Guidarini (kierownictwo muzyczne), Gerard Jones (reżyseria) oraz kierownictwo chóru: Mariusza Otto; scenografia: Blanca Añón;
reżyseria świateł: Marc Gonzalo Herrainz; kostiumy: Donna Raphael; asystent dyrygenta: Wiktor Kozłowski; asystent reżysera: Bartłomiej Szczeszek.

„Manon Lescaut” było przedostatnią z dwóch premier, które w czerwcu br. dają finał sezonowi 2023/2024 o tytule „Powroty”. Ten, kto nie mógł być na premierze, ma możliwość obejrzenia jej za darmo na platformie OperaVision.

Tekst : Dominik Górny, Red. Piotr Rychter

Użyte w artykule zdjęcia: materiały prasowe / Bartek Barczyk

Dodaj komentarz

kliknij by dodać komentarz