Lifestyle POZnań

Sklepiki szkolne, czyli tak dobrze, że aż źle!

Sklepik szkolny  Foto: http://www.sp4grodzisk.home.pl/

Posłowie postanowili zadbać o zdrowie i wagę dzieci zmieniając asortyment szkolnych sklepików. W pierwszej chwili wpadłam w zachwyt, że świetnie, że nie będzie batonów i czipsów, że będzie normalne, prawdziwe jedzenie. Nadal uważam, że to świetnie. Byłoby świetnie, gdyby to było normalne jedzenie, ale nie jest – pisze psycholożka Natalia Minge z poradni Hipokampus

Moje dzieci przyzwyczajone są do owsianki, kaszy jaglanej, czy mleka miksowanego z tego, co akurat jest w domu, ale to nie jest normą i jeszcze długo taką normą nie będzie. Jeżeli ktoś sądzi, że dzieci dotąd żywiące się czipsami i colą nagle przerzucą się na mleko migdałowe i chleb żytni pełnoziarnisty na zakwasie z chudą szynką i pomidorem (oczywiście bez majonezu!), to mogą się mocno zawieść.

Na tej reformie niestety zyskają głównie okoliczne sieciówki, które, często znajdując się kilkadziesiąt metrów od szkoły spokojnie będą oferowały wszystko to, co dzieciaki chcą jeść, co dotąd jadły i co jeść nadal będą, bo przepaść między fastfoodem, a zdrową żywnością jest zwyczajnie zbyt duża, a restrykcje tak drastyczne, że nie dziwiłabym się, gdyby nawet nauczyciele nauczyli się pamiętać o zakupie czegoś w drodze do pracy.

Tą zmianę można było wprowadzać stopniowo – z roku na rok ograniczając zawartość cukru i soli, wyprowadzając „najgorsze” produkty i na ich miejsce wprowadzając te zdrowsze. Zdecydowano się jednak na skok na głęboką wodę.

Festiwal Designu i Kreatywności dla dzieci (5)

Skok, który niestety, a jest to szkoda ogromna, może skończyć się utonięciem. Przykładem jest zespół szkół znajdujący się niedaleko mnie. W tej dużej, bo liczącej kilkuset uczniów szkole już sklepiku szkolnego nie ma. Sklepik, który znajdował się tam od ponad dwudziestu lat (wiem, bo sama do niego chodziłam na przerwach) został po prostu zamknięty, bo właściciel nie miał złudzeń, że w sportowej szkole znajdą się chętni na napój orkiszowy. Zwłaszcza, że w okolicy jest kilka sklepów, które nie będą w żaden sposób ograniczane. Dzieciaki po prostu będą przebiegać przez ruchliwe skrzyżowanie na przerwach, żeby nabyć upragnionego batona, czy inne czipsy.

Do tego dochodzi kolejna kwestia, czyli szkolne obiady, czy ogólnie żywienie w takich placówkach, jak internaty szkolne. Tam też z dnia na dzień dostarczyciele posiłków (szkoły przecież nie mają już raczej własnych stołówek) będą musieli przerzucić się z rozgotowanego pszennego makaronu na zdrową, pełnoziarnistą bezcukrową i bezsolną żywność, która jest zwyczajnie droga.

W internacie, w którym na śniadanie był tani krem czekoladowy, dżem i słodkie płatki będzie musiało być coś innego. Pytanie brzmi co? Co dostarczy katering za 20 złotych za trzy posiłki dla dojrzewających sportowców? Jak w takiej cenie (na droższe posiłki tych dzieciaków często po prostu nie stać) zmieścić te wszystkie zdrowe rzeczy, kiedy wprowadzając przepisy nikt nie pomyślał o tym, by je dofinansować, wyrównać jakoś różnicę w cenie między żywnością zdrową a najtańszą? Obawiam się, że skończy się na pieczywie „ciemnym”, bo farbowanym karmelem i innymi podróbkami zdrowej żywności.

Straszna szkoda, bo pomysł na zmianę nawyków żywieniowych młodego pokolenia jest świetny. Tyle tylko, że nikt nie lubi, kiedy ktoś odgórnie coś mu zabiera dając w zamian coś, co po prostu mu nie smakuje, a w dodatku jest o wiele droższe. Głęboko wierzę, że można było znaleźć w tej kwestii jakiś złoty środek, i, że szkoły go znajdą, żeby faktycznie, a nie tylko na papierze poprawić sposób odżywiania przyszłości narodu.

Istnieje jeszcze jedna, pewnie najbardziej drażliwa kwestia, bo nie dotycząca samych dzieci i ich żywienia. Po wprowadzeniu tak drastycznych, niemal zerojedynkowych zmian w przepisach wiele sklepików, tak jak ten wcześniej wspomniany po prostu przestanie istnieć.

Jest to w skali kraju kwestia tysięcy drobnych przedsiębiorców, którzy stracą pracę. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że zyskają na tym sklepy sieciowe i restauracje fast food, a stracą ostatecznie wszyscy inni.

Więcej tekstów Natalii Minge na blogu

2 komentarzy

kliknij by dodać komentarz


  • Zdrowe nie zawsze znaczy droższe. Nie jest w ustawie napisane że musi być ekologiczne. Klops z kaszy jest dużo tańszy niż klops z mięsa, szarlotka z kaszy jest tańsza niż zwykła szarlotka, owsianka na śniadanie jest tańsza niż kanapki z wędliną czy serem. Może zamiast wieszać psy to trochę pomyśleć, pokombinować i nauczyć panie kucharki nowego gotowania. Zupy nie muszą być gotowane na mięsie. Myślę że ta ustawa to jest jeden z lepszych pomysłów tylko jak zwykle dziennikarze i pismaki robią jej złą reklamę.