Sport

Koszykówka: dwie dogrywki żeby rozstrzygnąć spotkanie

Enea Basket Poznań - PGE Turów Zgorzelec  Foto: lepszyPOZNAN.pl/Piotr Rychter

Nie byliśmy faworytem tego spotkania, jeżeli jako kryterium oceny przyjąć pozycję w tabeli, liczbę wygranych meczów oraz atut własnego boiska. Poza tym drużyna z Tych jest dotychczas jedynym pogromcą lidera rozgrywek 1 ligowych. Mimo to w wywiadzie przedmeczowym Patryk Stankowski powiedział, że jedziemy po wygraną. Jak wykazał przebieg meczu, nie były to słowa powiedziane na wyrost, bo zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki, ale niestety niejedna, ale kilka zadrżało w decydującym fragmencie meczu. Stąd pytanie w podtytule. Na odpowiedź przyjdzie czas.

Mecz zaczynamy od niecelnej trójki, po wygraniu rzutu sędziowskiego. Lepiej to spotkanie zaczynają gospodarze, którzy uzyskują prowadzenie 6:0, oczywiście nie w jednej akcji. W tym okresie gry przeważają gospodarze, a ich przewaga sięga nawet 10 punktów /16:6/. Tym razem to zespół Enei zwiera szeregi i zaczyna odrabiać straty na tyle skutecznie, że po trochę więcej niż 1 minucie doprowadza do wyniku 16:13. W tym momencie role ponownie się odwracają i drużyna tyska uzyskuje kolejno 6 punktów i wychodzi na prowadzenie na koniec kwarty 22:13.

Bardzo dobrze rozpoczynamy 2 kwartę, ponieważ już po upływie 1,5 minuty zmniejszamy prowadzenie tyszan do 2 punktów 22:20. W dalszej części kwarta ta jest wyrównana, co pozwala na zachowanie bezpiecznego dystansu do drużyny GKS na koniec pierwszej połowy spotkania: 35:34.

W 3 kwarcie, w 8:43 minucie po raz pierwszy wychodzimy na prowadzenie. Udaje się nam to jeszcze dwukrotnie, ale ostatecznie kwarta ta należy do Tych, którzy kończą ją wynikiem 59:54.

W 4 kwarcie, w tym meczu nie ostatniej, prawie 5 minut trwa wyrównana walka. Gdy w 3’:40’’ osiągamy prowadzenie 8 punktowe: 69:77, wydaje się /ile razy już się wydawało?/, że w tym meczu możemy odnieść spory sukces. Niestety, ale następuje teraz okres słabszej gry naszej drużyny. Do końca tej kwarty nie trafiamy już rzutu z gry, co skrzętnie wykorzystują gospodarze i po ich serii 10:0 doprowadzają najpierw do remisu, a następnie wychodzą na prowadzenie 79:77. Faulowany M. Wielechowski dwoma celnymi rzutami wolnymi doprowadza, ubiegając fakty, do pierwszej dogrywki.

W tej, jeszcze 2 minuty przed jej zakończeniem jesteśmy w lepszej sytuacji od gospodarzy: 83:88, ale końcówka podobnie jak w 4 kwarcie należy do nich: 88:88 i druga dogrywka. Nasze szeregi są już mocno przetrzebione, bowiem za 5 fauli spadli M. Tomaszewski, W. Fraś, M. Dymała i J. Fiszer. Na dodatek złego już wcześniej bolesnej kontuzji nadgarstka, wyłączającej z gry, doznał Patryk Stankowski. Gramy w zasadzie bez nominalnego rozgrywającego, a rolę tą musi spełnić najmłodszy w szeregach Kuba Andrzejewski. Oczywiście, że drużyna tyska też ma swoje braki, ale ma na boisku, co jest bardzo istotne, pierwszego rozgrywającego. W tych okolicznościach nadzieje na zwycięstwo gasną z każdą chwilą, jak dogasający znicz, co sprawia, że mój nastrój wpada w podobny ton, czyli pogrzebowy.

W takich momentach nie powinno się oceniać ani meczu, ani zawodników, bowiem emocje przesłaniają zdrowy rozsądek. Tutaj niezbędna i jedynie miarodajna jest opinia trenera. Ja tylko wrócę do postawionego w tytule pytania. We wszystkich wygranych meczach prowadziliśmy w ostatnich 5 minutach 4 kwarty minimum 16 punktami! Nie wygraliśmy spotkania „na styku”. Może to jest tak jak z tremą u aktorów, której nigdy się nie pozbywają? Potraktujmy to jak pytanie retoryczne. Teraz czas na najważniejszą opinię trenera Pana Przemysława Szurka:

Jestem bardzo dumny z mojego zespołu, ponieważ to, co zobaczyłem na parkiecie i co czułem będąc z nimi na ławce było niesamowite. Kogoś mogą zdziwić takie słowa po przegranym meczu, ale liczba niekorzystnych sytuacji jaka nas wczoraj spotkała, mogła położyć ten mecz dużo wcześniej. A my pomimo kontuzji Patryka Stankowskiego, spadających za przewinienia po kolei Kuby Fiszera, Marcina Dymały, Wojtka Frasia, Marcina Tomaszewskiego, grając z trzecim rozgrywającym w najważniejszych momentach meczu odmawialiśmy poddania się i walczyliśmy o zwycięstwo. Mam nadzieję, że te przegrane w końcówkach meczy wyjazdowych będą w nas rozbudzać złość i chęć poprawy tych małych szczegółów, które pewnego dnia staną się naszymi mocnymi stronami.

Suzuki 1LM GKS Tychy – Enea Basket Poznań 102:94 /22:13, 13:21, 24:20, 20:25, d: 9:9, d: 14:6/

Punkty dla Enei zdobyli: J. Andrzejewski 20, 2×3, M. Dymała 19, 1×3, 6 zb., M. Tomaszewski 18, 2×3, 6 zb., J. Fiszer 10, 1×3, W. Fraś 9, 1×3, 5 zb., M. Wielechowski 7, J. Simon 5, I. Maćkowiak 3, 1×3, P. Stankowski 2, B. Ciechocoński 1.

dla GKS najwięcej punktów zdobyli: P. Wieloch dd 34, 2×3, 6 zb. 10 as., P. Kędel 21, 9 zb., K. Mąkowski 14, 4×3, 5 zb., P. Stankowski 12, K. Kamiński 11, 1×3, 6 zb.

Tekst Adam Lejwoda

Użyte w artykule zdjęcia: lepszyPOZNAN.pl/Piotr Rychter

Dodaj komentarz

kliknij by dodać komentarz