Wybrałem się na godzinę 10:00 na wydarzenie festivalowe nazwane ciekawie: Odkrycie fresku w fabryce konserw. Nie tylko ja, bo na miejscu zebrała się mała grupka żadnych artystycznych wrażeń widzów w wieku różnym. Każdy patrzył gdzie to, którędy, czy to tu..? To tu. Mała uliczka Wilkońskich przy Dąbrowskiego miała stać się miejscem kulturalnej uczty. Uczty, której nie było, choć w menu festivalu zapowiadało się smakowicie.
Spodziewaliśmy się choćby celebracji, której zabrakło. Choć pewnie cel artysty został osiągnięty. “Odkryliśmy” na spękanej ścianie fresk.
Oczom widzów, którzy tam dotrą ukaże się historia malowana powstania w Poznaniu minaretu. Minaretu, którego nigdy nie było, choć – jak zapowiada jej pomysłodawczyni – być może jeszcze powstanie, choć nie w tym roku.
Trochę szkoda, że widzowie stawiając się punktualnie nikogo, oprócz własnego towarzystwa, nie zastali. Postaliśmy, porozmawialiśmy nad “naszym odkryciem” i po kilku minutach się rozeszliśmy… Być może o to chodziło? By spotkać się, ponarzekać bądź zachwycić się dziełem..?
Zabrakło jednak tej celebracji, odkrycia w teatralnym lub dziennikarskim wydaniu. Zabrakło wyjaśnienia i dyskusji, że całość dotyczy fikcyjnych wydarzeń. Być może wtedy miało by to większy sens. Być może wtedy widzowie docenili by wysiłki artysty. Po raz kolejny jednak okazało się, że nie dla widzów tworzone są pewne wydarzenia…
oj recenzent marudzisz, fajne bylo, mnie i znajomym bardzo sie podobało!
marudzę tylko jeśli chodzi o celebrację – można było zrobić więcej 🙂